Zatrzymaliśmy się przed wielkim, piętrowym domem. Całą posesję otaczał wysoki, brązowy płot i rozłożyste drzewa. Marzenie. Ruszyłam za rodzeństwem. Zostając w tyle, podziwiałam posiadłość. Weszliśmy na niewielki ganek. Oczywiście nie mogło zabraknąć ławki i kwiatów.
- Diana, masz kluczę? - zapytał Max, grzebiąc w kieszeniach.
- Wiedziałam, że o to zapytasz. - uśmiechnęła się, wyciągnęła pęk kluczy z czarnej torebki i podała bratu.
Weszłam do środka i znalazłam się w przestronnym przedpokoju. Zdjęłam powoli buty, rozglądając się.
- Nie śliń się. - uśmiechnął się Max do mnie i palcem wskazującym ujął mój podbródek.
- Wcale się nie ślinię. - fuknęłam i odtrąciłam jego rękę.
- W ogóle, mała. - zaśmiał się, ujął moją dłoń i poprowadził mnie przez korytarz do salonu. Dużego salonu. Gi-gan-ty-czne-go salonu. Wszystkie meble były ciemnobrązowe. Na beżowych ścianach wisiało około dwudziestu zdjęć z wakacji. Usiadłam na kanapie obok Diany. Max zajął miejsce po mojej lewej. Delikatnie muskając moją dłoń, zapytał:
- Czy, Drogie Panie, życzą sobie coś do picia?
- Nie, dzięki. - wymamrotałam. Na chwilę przestałam się rozglądać i spojrzałam na niego. Dopiero teraz zauważyłam, że dotyka mojej dłoni. Wyszarpnęłam ją, a w jego oczach dostrzegłam rozbawienie. Bawił się mną...
- Rodzice będą wieczorem. Jess, pomożesz mi w przygotowaniu jedzenia? - zapytała Diana.
- Jasne. - uśmiechnęłam się do niej. Ruszyłyśmy do kuchni. Na blacie leżały dwie torebki z potrzebnymi składnikami.
- Co będziemy robić? - zapytałam, gdy zajęłyśmy się wypakowaniem zakupów.
- Spaghetti. Moje danie popisowe. - szturchnęła mnie łokciem i zaśmiała się.
Gotowe jedzenie postawiłyśmy na stole, a w całym domu unosiła się przyjemna woń sosu pomidorowego. Diana podała mi sztućce.
- Masz. Rozłóż je, a ja pójdę po szklanki. - powiedziała z dumą w głosie i wyszła. Zabrałam się za zastawę. Łyżka po prawej, a widelec po...
- No, no. Nie wiedziałem, że jesteś szefem kuchni, mała. - zaśmiał się Max. Spojrzałam w stronę drzwi. Stał oparty o framugę z założonymi rękoma i, oczywiście, z tym swoim uśmieszkiem.
- Wiele rzeczy o mnie nie wiesz. - rzuciłam i uśmiechnęłam się kpiąco. Kontynuowałam przerwane zajęcie. Jego umięśniona ręka zabrała mi widelce.
- Pozwól, że pomogę. - trącił mnie łokciem z figlarnym uśmiechem i wziął się za rozkładanie. Nic nie powiedziałam.
- Podoba ci się dom? - zapytał, przerywając ciszę.
- Jest wspaniały. Zawsze chciałam mieszkać w tak gigantycznej willi.
- Może pokażę ci mój pokój. - spojrzał na mnie, powstrzymując śmiech.
- Zapomniałeś co ci pisałam w SMS'ie? "Takie: ty, ja i twoja sypialnia? Nie, dzięki.". - zacytowałam, a on zaczął się śmiać. Jaki on ma seksowny śmiech. Nie, Jess. On nie ma nic seksownego. N I C. Przygryzłam wargę i odważyłam się na niego spojrzeć.
- Jeszcze zmienisz zdanie - wyszeptał mi do ucha. - Niedługo.
- Sugerujesz, że jestem słaba i uległa? - naśladowałam go i również wyszeptałam do jego ucha z niewinnym uśmiechem.
- Nie, ale mi się nie oprzesz. - zaśmiał się na cały głos.
- Doprawdy... Pójdę poszukać Diany. Chyba się zgubiła. - wymusiłam uśmiech i wyszłam z jadalni. Zgubiła się? Serio?? Przecież ona tu mieszka. Ja poszłam jej szukać. Pomińmy szczegół, że widziałam tylko jedną ósmą tego domu...
Usłyszałam hałas na górze. Miała iść po szklanki. Po co ona, do cholery, poszła na piętro?! Znowu to robię. Znowu denerwuję się bez powodu. Wzięłam kilka głębokich wdechów i ruszyłam schodami na górę. Otworzyłam pierwsze drzwi po lewej. Sypialnia ich rodziców. Ładna, przestronna, beżowa sypialnia, o której ja tylko mogłam pomarzyć... Zamknęłam drzwi i uchyliłam kolejne - te po prawej. Biuro. Nic ciekawego. Ruszyłam do kolejnych. Były otwarte. Zajrzałam do wnętrza i zobaczyłam duży, szary pokój z niebieskimi elementami. Dwuosobowe łóżko stało pod oknem. Obok drzwi było dębowe biurko z porozrzucanymi notatkami i połamanymi ołówkami. Czułam jego zapach. Mięta i drogie perfumy. Podskoczyłam, gdy ktoś dotknął mojego ramienia.
- Spokojnie, mała. Sam chciałem cię tu zaprowadzić, ale widzę, że mnie uprzedziłaś. - zaśmiał się Max. Odwróciłam się i spojrzałam w górę, na chłopaka, który uśmiechał się do mnie, a jego oczy były wypełnione rozbawieniem.
- Szukam Diany... - powiedziałam. Chciałam, żeby mój głos brzmiał pewnie. Chyba mi nie wyszło... Pochylił się nade mną, że mogłam spojrzeć w jego oczy. Patrzyłam, ale nie czułam się komfortowo. Żołądek podszedł mi do gardła, a serce przyśpieszyło.
- Szukasz Diany. - powtórzył szeptem.
- Taaak... Wiesz może, gdzie ona teraz jest? - głos mi się załamał. Spuściłam wzrok. Nie mogłam znieść jego głębokich, zielonych oczu na mnie.
- Krępujesz się - stwierdził z błyskiem w oku. - Czemu?
- Wcale nie. I czy mógłbyś mnie przepuścić? Chciałabym iść zjeść. - podniosłam wzrok i znowu patrzyłam mu w oczy. Te nieziemskie, zielone oczy. Chciałam go wyminąć ale zasłonił mi drogę ucieczki i, patrząc cały czas na mnie, zamknął białe drzwi.
- Znowu? - wydukałam.
- Czemu nie? Mamy kilka kwestii do omówienia. - przysunął się bliżej, a ja poczułam jego świeży, ciepły oddech na moim policzku.
- Chcesz pogadać... Ostatnim razem to była napaść, a nie rozmowa. Za drugim: włamanie - uśmiechnęłam się drwiąco, nabierając trochę pewności siebie. - Jaki dasz mi kolejny powód, żebym zgłosiła cię o nękanie?
- Nękanie? - odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się.
- A jak to nazwiesz? Jak przelecieć dziewczynę? Kilka cennych rad! - zlustrowałam go wzrokiem, wykrzywiając usta w grymasie.
- Gdybym chciał się z tobą przespać - nachylił się i wyszeptał, patrząc mi w oczy z powagą. - już dawno bym to zrobił, mała.
- Doprawdy... - wymamrotałam.
- Max? - usłyszeliśmy nieśmiałe pukanie do drzwi i cichy głos Diany. - Jesteś tam? Widziałeś Jess?
- Diana, zaraz zejdę. Idź na dół. - powiedział łagodnym głosem, patrząc się na mnie cały czas. Usłyszeliśmy kroki na schodach.
- Czy już łaskawie mnie wypuścisz? - burknęłam.
- Chcesz? - pomachał mi kluczem przed nosem z rozbawieniem.
- To szantaż? Dajesz mi kolejny powód do zgłoszenia sprawdy na policję, Max. - uśmiechnęłam się i, stając na palcach, spojrzałam mu w oczy.
- Jeśli chcesz stąd wyjść - znowu szeptał - weź go sobie. - wyciągnął rękę z kluczem wysoko, tak, że nie mogłam go dosięgnąć. Patrzył na mnie z zaciekawieniem. Odsłonił białe, proste zęby w szerokim uśmiechu.
- Tak chcesz grać? - wyszeptałam pełna irytacji i... rozbawienia? - Okej. - uśmiechnęłam się szeroko i kopnęłam go tam, gdzie nie powinnam. Jęknął i pochylił się. Wzięłam klucz i spojrzałam na niego triumfalnie. Ponownie dostrzegłam rozbawienie, które przepełniało jego oczy. Zamknął je i zaśmiał się miękko... ochryple.
- Jesteś sprytniejsza niż myślałem.
- Cóż, - zaczęłam, machając z uśmiechem kluczem - jak mówiłam, wiele rzeczy o mnie nie wiesz, skarbie. - przechodząc obok niego, przejechałam delikatnie palcem po jego podbródku. Otworzyłam drzwi i ruszyłam schodami w dół. Weszłam nieśmiało do jadalni i spojrzałam przepraszająco na Dianę.
- Gdzie byłaś? - zapytała, kiedy w końcu mnie dostrzegła. Czytała gazetę.
- Szukałam cię. Co to? Najnowsze wiadomości? - spojrzałam jej przez ramię. Na stronie, którą czytała, widniał artykuł:
Morderca na wolności.
W ubiegłym tygodniu, z więzienia w Carlote Town, uciekł Sebastian M. skazany dwa lata temu za zabójstwo sześciu osób. Policja wszczęła poszukiwania. Do tej pory nie odnaleziono żadnego tropu, ani nie wiadomo, w jaki sposób skazany wydostał się z pilnie strzeżonego zakładu. Sebastian M.? Coś mi to mówi. Ale skąd ja znam przestępcę?
Nie dam rady dalej czytać... Już wiem skąd go znam. I nie wiem, czy to dobry pomysł, mówić o tym Dianie lub Max'owi.
- Drogie panie - przerwał Max, gdy tylko na mnie spojrzał, podszedł i pomógł mi usiąść. - Cholera, nic ci nie jest? Wyglądasz fatalnie.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się słabo.
- Jess, co się stało? - zapytała przerażona Diana, klękając przy mnie. Max poszedł w jej ślady.
- Po prostu... gorzej się poczułam. Może już pójdę? - zaczęłam wstawać, ale Diana posadziła mnie z powrotem i spojrzała błagalnie na Max'a.
- Zawiozę cię. - rzucił i pomógł mi wstać.
- Dzięki. - wymamrotałam.
Usiadłam na miejscu pasażera i, czekając aż chłopak wsiądzie za kierownice, sprawdziłam godzinę w komórce. 17:49. Jak na tak wczesną godzinę, było nienaturalnie ciemno. Spojrzałam przez szybę na niebo. Zbierało się na burzę. I to nie byle jaką. Momentalnie spadł deszcz, a cały krajobraz zasłoniła tafla wody. Westchnęłam.
- To był moment - zaśmiał się Max, wślizgując się na siedzenie. Odpalił SUV'a, silnik zawarczał. Odwrócił się i spojrzał na mnie z troską. - Na pewno nic ci nie jest?
- Na pewno. - wymamrotałam, patrząc na krople deszczu, które mknęły, przecinając szybę.
Całą drogę milczeliśmy. Moje myśli błądziły wokół fragmentu artykułu. Morderca. Sebastian M. Carlote Town. To wszystko sklejało się w logiczną całość. Ale to nie mogła być prawda... Wybudziły się dawne wspomnienia, których tak trudno było się pozbyć. Tych ciężkich chwil, tego bólu. Jeśli to ten Sebastian, o którym myślę, to powinnam z kimś o tym porozmawiać. Mama na szczęście nie czyta gazet, bo uważa, że to strata czasu. Nie powiem jej tego, bo się załamie. A jedynymi osobami, które znałam byli Max, Diana i, w jakimś stopniu, Mary. Z Max'em znam się najdłużej, ale to dupek. Diana wydaje się bujać w obłokach, a Mary, najzwyczajniej, nie ufam. Wzięłam głęboki wdech. Byliśmy niedaleko mojego domu. Około 3 minut i będziemy na miejscu.
- Max? - zaczęłam cicho, patrząc na moje trampki.
- Tak? - zapytał łagodnym tonem, wypełnionym troską. Pierwszy raz słyszałam, żebym mówił w taki sposób.
- Bo... chodzi o ten artykuł. Widziałeś go? Mówią o Sebastianie M. - ciągnęłam plącząc się we własnych słowach.
- Coś tam czytałem. To przez to się tak źle poczułaś? - uniósł brwi.
- Nie mówiłam ci ale mój tato nie żyje. Umarł w wypadku samochodowym. Sprawca uciekł. A był nim właśnie Sebastian...