poniedziałek, 30 listopada 2015


 Zatrzymaliśmy się przed wielkim, piętrowym domem. Całą posesję otaczał wysoki, brązowy płot i rozłożyste drzewa. Marzenie. Ruszyłam za rodzeństwem. Zostając w tyle, podziwiałam posiadłość. Weszliśmy na niewielki ganek. Oczywiście nie mogło zabraknąć ławki i kwiatów.
 - Diana, masz kluczę? - zapytał Max, grzebiąc w kieszeniach.
 - Wiedziałam, że o to zapytasz. - uśmiechnęła się, wyciągnęła pęk kluczy z czarnej torebki i podała bratu.
 Weszłam do środka i znalazłam się w przestronnym przedpokoju. Zdjęłam powoli buty, rozglądając się.
 - Nie śliń się. - uśmiechnął się Max do mnie i palcem wskazującym ujął mój podbródek.
 - Wcale się nie ślinię. - fuknęłam i odtrąciłam jego rękę.
 - W ogóle, mała. - zaśmiał się, ujął moją dłoń i poprowadził mnie przez korytarz do salonu. Dużego salonu. Gi-gan-ty-czne-go salonu. Wszystkie meble były ciemnobrązowe. Na beżowych ścianach wisiało około dwudziestu zdjęć z wakacji. Usiadłam na kanapie obok Diany. Max zajął miejsce po mojej lewej. Delikatnie muskając moją dłoń, zapytał:
 - Czy, Drogie Panie, życzą sobie coś do picia?
 - Nie, dzięki. - wymamrotałam. Na chwilę przestałam się rozglądać i spojrzałam na niego. Dopiero teraz zauważyłam, że dotyka mojej dłoni. Wyszarpnęłam ją, a w jego oczach dostrzegłam rozbawienie. Bawił się mną...
 - Rodzice będą wieczorem. Jess, pomożesz mi w przygotowaniu jedzenia? - zapytała Diana.
 - Jasne. - uśmiechnęłam się do niej. Ruszyłyśmy do kuchni. Na blacie leżały dwie torebki z potrzebnymi składnikami.
 - Co będziemy robić? - zapytałam, gdy zajęłyśmy się wypakowaniem zakupów.
 - Spaghetti. Moje danie popisowe. - szturchnęła mnie łokciem i zaśmiała się.

 Gotowe jedzenie postawiłyśmy na stole, a w całym domu unosiła się przyjemna woń sosu pomidorowego. Diana podała mi sztućce.
 - Masz. Rozłóż je, a ja pójdę po szklanki. - powiedziała z dumą w głosie i wyszła. Zabrałam się za zastawę. Łyżka po prawej, a widelec po...
 - No, no. Nie wiedziałem, że jesteś szefem kuchni, mała. - zaśmiał się Max. Spojrzałam w stronę drzwi. Stał oparty o framugę z założonymi rękoma i, oczywiście, z tym swoim uśmieszkiem.
 - Wiele rzeczy o mnie nie wiesz. - rzuciłam i uśmiechnęłam się kpiąco. Kontynuowałam przerwane zajęcie. Jego umięśniona ręka zabrała mi widelce.
 - Pozwól, że pomogę. - trącił mnie łokciem z figlarnym uśmiechem i wziął się za rozkładanie. Nic nie powiedziałam.
 - Podoba ci się dom? - zapytał, przerywając ciszę.
 - Jest wspaniały. Zawsze chciałam mieszkać w tak gigantycznej willi.
 - Może pokażę ci mój pokój. - spojrzał na mnie, powstrzymując śmiech.
 - Zapomniałeś co ci pisałam w SMS'ie? "Takie: ty, ja i twoja sypialnia? Nie, dzięki.". - zacytowałam, a on zaczął się śmiać. Jaki on ma seksowny śmiech. Nie, Jess. On nie ma nic seksownego. N I C. Przygryzłam wargę i odważyłam się na niego spojrzeć.
 - Jeszcze zmienisz zdanie - wyszeptał mi do ucha. - Niedługo.
 - Sugerujesz, że jestem słaba i uległa? - naśladowałam go i również wyszeptałam do jego ucha z niewinnym uśmiechem.
 - Nie, ale mi się nie oprzesz. - zaśmiał się na cały głos.
 - Doprawdy... Pójdę poszukać Diany. Chyba się zgubiła. - wymusiłam uśmiech i wyszłam z jadalni. Zgubiła się? Serio?? Przecież ona tu mieszka. Ja poszłam jej szukać. Pomińmy szczegół, że widziałam tylko jedną ósmą tego domu...
 Usłyszałam hałas na górze. Miała iść po szklanki. Po co ona, do cholery, poszła na piętro?! Znowu to robię. Znowu denerwuję się bez powodu. Wzięłam kilka głębokich wdechów i ruszyłam schodami na górę. Otworzyłam pierwsze drzwi po lewej. Sypialnia ich rodziców. Ładna, przestronna, beżowa sypialnia, o której ja tylko mogłam pomarzyć... Zamknęłam drzwi i uchyliłam kolejne - te po prawej. Biuro. Nic ciekawego. Ruszyłam do kolejnych. Były otwarte. Zajrzałam do wnętrza i zobaczyłam duży, szary pokój z niebieskimi elementami. Dwuosobowe łóżko stało pod oknem. Obok drzwi było dębowe biurko z porozrzucanymi notatkami i połamanymi ołówkami. Czułam jego zapach. Mięta i drogie perfumy. Podskoczyłam, gdy ktoś dotknął mojego ramienia.
 - Spokojnie, mała. Sam chciałem cię tu zaprowadzić, ale widzę, że mnie uprzedziłaś. - zaśmiał się Max. Odwróciłam się i spojrzałam w górę, na chłopaka, który uśmiechał się do mnie, a jego oczy były wypełnione rozbawieniem.
 - Szukam Diany... - powiedziałam. Chciałam, żeby mój głos brzmiał pewnie. Chyba mi nie wyszło... Pochylił się nade mną, że mogłam spojrzeć w jego oczy. Patrzyłam, ale nie czułam się komfortowo. Żołądek podszedł mi do gardła, a serce przyśpieszyło.
 - Szukasz Diany. - powtórzył szeptem.
 - Taaak... Wiesz może, gdzie ona teraz jest? - głos mi się załamał. Spuściłam wzrok. Nie mogłam znieść jego głębokich, zielonych oczu na mnie.
 - Krępujesz się - stwierdził z błyskiem w oku. - Czemu?
 - Wcale nie. I czy mógłbyś mnie przepuścić? Chciałabym iść zjeść. - podniosłam wzrok i znowu patrzyłam mu w oczy. Te nieziemskie, zielone oczy. Chciałam go wyminąć ale zasłonił mi drogę ucieczki i, patrząc cały czas na mnie, zamknął białe drzwi.
 - Chciałem pogadać. Sam na sam.
 - Znowu? - wydukałam.
 - Czemu nie? Mamy kilka kwestii do omówienia. - przysunął się bliżej, a ja poczułam jego świeży, ciepły oddech na moim policzku.
 - Chcesz pogadać... Ostatnim razem to była napaść, a nie rozmowa. Za drugim: włamanie - uśmiechnęłam się drwiąco, nabierając trochę pewności siebie. - Jaki dasz mi kolejny powód, żebym zgłosiła cię o nękanie?
 - Nękanie? - odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się.
 - A jak to nazwiesz? Jak przelecieć dziewczynę? Kilka cennych rad! - zlustrowałam go wzrokiem, wykrzywiając usta w grymasie.
 - Gdybym chciał się z tobą przespać - nachylił się i wyszeptał, patrząc mi w oczy z powagą. - już dawno bym to zrobił, mała.
 - Doprawdy... - wymamrotałam.
 - Max? - usłyszeliśmy nieśmiałe pukanie do drzwi i cichy głos Diany. - Jesteś tam? Widziałeś Jess?
 - Diana, zaraz zejdę. Idź na dół. - powiedział łagodnym głosem, patrząc się na mnie cały czas. Usłyszeliśmy kroki na schodach.
 - Czy już łaskawie mnie wypuścisz? - burknęłam.
 - Chcesz? - pomachał mi kluczem przed nosem z rozbawieniem.
 - To szantaż? Dajesz mi kolejny powód do zgłoszenia sprawdy na policję, Max. - uśmiechnęłam się i, stając na palcach, spojrzałam mu w oczy.
 - Jeśli chcesz stąd wyjść - znowu szeptał - weź go sobie. - wyciągnął rękę z kluczem wysoko, tak, że nie mogłam go dosięgnąć. Patrzył na mnie z zaciekawieniem. Odsłonił białe, proste zęby w szerokim uśmiechu.
 - Tak chcesz grać? - wyszeptałam pełna irytacji i... rozbawienia? - Okej. - uśmiechnęłam się szeroko i kopnęłam go tam, gdzie nie powinnam. Jęknął i pochylił się. Wzięłam klucz i spojrzałam na niego triumfalnie. Ponownie dostrzegłam rozbawienie, które przepełniało jego oczy. Zamknął je i zaśmiał się miękko... ochryple.
 - Jesteś sprytniejsza niż myślałem.
 - Cóż, - zaczęłam, machając z uśmiechem kluczem - jak mówiłam, wiele rzeczy o mnie nie wiesz, skarbie. - przechodząc obok niego, przejechałam delikatnie palcem po jego podbródku. Otworzyłam drzwi i ruszyłam schodami w dół. Weszłam nieśmiało do jadalni i spojrzałam przepraszająco na Dianę.
 - Gdzie byłaś? - zapytała, kiedy w końcu mnie dostrzegła. Czytała gazetę.
 - Szukałam cię. Co to? Najnowsze wiadomości? - spojrzałam jej przez ramię. Na stronie, którą czytała, widniał artykuł:
Morderca na wolności.
 W ubiegłym tygodniu, z więzienia w Carlote Town, uciekł Sebastian M. skazany dwa lata temu za zabójstwo sześciu osób. Policja wszczęła poszukiwania. Do tej pory nie odnaleziono żadnego tropu, ani nie wiadomo, w jaki sposób skazany wydostał się z pilnie strzeżonego zakładu.

 Sebastian M.? Coś mi to mówi. Ale skąd ja znam przestępcę?
 Nie dam rady dalej czytać... Już wiem skąd go znam. I nie wiem, czy to dobry pomysł, mówić o tym Dianie lub Max'owi.
 - Drogie panie - przerwał Max, gdy tylko na mnie spojrzał, podszedł i pomógł mi usiąść. - Cholera, nic ci nie jest? Wyglądasz fatalnie.
 - Dzięki. - uśmiechnęłam się słabo.
 - Jess, co się stało? - zapytała przerażona Diana, klękając przy mnie. Max poszedł w jej ślady.
 - Po prostu... gorzej się poczułam. Może już pójdę? - zaczęłam wstawać, ale Diana posadziła mnie z powrotem i spojrzała błagalnie na Max'a.
 - Zawiozę cię. - rzucił i pomógł mi wstać.
 - Dzięki. - wymamrotałam.
 Usiadłam na miejscu pasażera i, czekając aż chłopak wsiądzie za kierownice, sprawdziłam godzinę w komórce. 17:49. Jak na tak wczesną godzinę, było nienaturalnie ciemno. Spojrzałam przez szybę na niebo. Zbierało się na burzę. I to nie byle jaką. Momentalnie spadł deszcz, a cały krajobraz zasłoniła tafla wody. Westchnęłam.
 - To był moment - zaśmiał się Max, wślizgując się na siedzenie. Odpalił SUV'a, silnik zawarczał. Odwrócił się i spojrzał na mnie z troską. - Na pewno nic ci nie jest?
 - Na pewno. - wymamrotałam, patrząc na krople deszczu, które mknęły, przecinając szybę.
 Całą drogę milczeliśmy. Moje myśli błądziły wokół fragmentu artykułu. Morderca. Sebastian M. Carlote Town. To wszystko sklejało się w logiczną całość. Ale to nie mogła być prawda... Wybudziły się dawne wspomnienia, których tak trudno było się pozbyć. Tych ciężkich chwil, tego bólu. Jeśli to ten Sebastian, o którym myślę, to powinnam z kimś o tym porozmawiać. Mama na szczęście nie czyta gazet, bo uważa, że to strata czasu. Nie powiem jej tego, bo się załamie. A jedynymi osobami, które znałam byli Max, Diana i, w jakimś stopniu, Mary. Z Max'em znam się najdłużej, ale to dupek. Diana wydaje się bujać w obłokach, a Mary, najzwyczajniej, nie ufam. Wzięłam głęboki wdech. Byliśmy niedaleko mojego domu. Około 3 minut i będziemy na miejscu.
 - Max? - zaczęłam cicho, patrząc na moje trampki.
 - Tak? - zapytał łagodnym tonem, wypełnionym troską. Pierwszy raz słyszałam, żebym mówił w taki sposób.
 - Bo... chodzi o ten artykuł. Widziałeś go? Mówią o Sebastianie M. - ciągnęłam plącząc się we własnych słowach.
 - Coś tam czytałem. To przez to się tak źle poczułaś? - uniósł brwi.
 - Nie mówiłam ci ale mój tato nie żyje. Umarł w wypadku samochodowym. Sprawca uciekł. A był nim właśnie Sebastian...

sobota, 28 listopada 2015


 Upięłam włosy w luźnego koka i cicho otworzyłam drzwi, nasłuchują czy ktoś nie idzie. Weszłam do kuchni.
 - Nie ma soku? - zapytałam, opierając się o drzwi lodówki.
 - Jest w szafce. Dobrze się czujesz? - powiedziała mama.
 - Mówisz to tak, jakbym była chora psychicznie. - stwierdziłam z uśmiechem. Schyliłam się do szafki i wyjęłam sok pomarańczowy. Nalałam trochę do szklanki i rozsiadłam się wygodnie na krześle. Popatrzyłam na nich. Mama starała się skupić uwagę na jedzeniu. Wyglądała na przejętą. Ręce jej się trzęsły. Po śmierci taty stała się nerwowa. Bała się. Bała się o mnie.
 Przeniosłam wzrok na Max'a. Obserwował z uwagą każdy mój ruch. Zatrzymałam szklankę w połowie drogi do ust i uśmiechnęłam się do niego drwiąco. Upiłam łyk napoju i odstawiłam na stół.
 - Może odprowadzę cię do drzwi? - zaproponowałam. Wciąż się uśmiechałam.
 - Jess! Nie bądź niegrzeczna! - oburzyła się mama.
 - Ach.. przepraszam. Milady, odprowadzić cię do drzwi? - mówiąc to, wstałam i ukłoniłam się teatralnie. Max wybuchnął śmiechem a mama kipiała ze złości.
 - Myślę, że sam bym trafił do drzwi, i myślę, że jestem płci męskiej. Ale twoje towarzystwo jest zawsze mile widziane, mrs Jessie. - powiedział zniżonym głosem. Przewróciłam oczami i ruszyłam do drzwi. Czekałam aż ubierze swoje trampki. Wyszedł na werandę, a ja już miałam zamknąć drzwi kiedy zablokował je nogą.
 - Pogadajmy. - powiedział z błagalnym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami.
 - Mów.
 - Na osobności. Wyjdziesz? - wskazał ogródek. Nasunęłam buty i krzyknęłam mamie, że zaraz wrócę.
 - Więc... co chciałeś? - przerwałam niezręczną ciszę, gdy szliśmy w kierunku stawu.
 - Chciałem się dowiedzieć... jak się czujesz? Zamknęłaś mi drzwi przed nosem i nie było cię jakeś 20 minut.
 - Aha. Czyli wyciągnąłeś mnie z domu tylko po to? Chciałeś się dowiedzieć, jak się czuję?
 - Tak.
 - Super! - stanęłam. - Czuję się wyśmienicie! Ile razy będziesz o to pytał? Bo nie rozumiem twojej troski. Nagle stałeś się taki poważny?
 - Ja zawsze jestem poważny. - podszedł bliżej i pochylił się. Odeszłam do tyłu, ale on podążył za mną. Uderzyłam plecami w drzewo.
 - Serio? Jakoś tego nie zauważyłam. - skwitowałam. Starałam się, żeby nie dostrzegł mojego strachu. Tak, zaczęłam się go bać. W głębi duszy pociągało mnie to w nim...
 - No dobra - uśmiechnął się i położył dłonie po obu moich stronach, odcinając mi drogę ucieczki. - Nie zawsze jestem poważny.
 - Na przykład teraz? - uniosłam brwi i spojrzałam na jego wargi, które wyginały się w uśmiechu.
 - Teraz jestem całkowicie poważny, mała.
 - Nie nazywaj mnie tak.
 - Dlaczego? - jego uśmiech stał się szerszy.
 - Bo mi się to nie podoba.
 Teraz jego wargi rozciągały się od ucha do ucha. Pochylił się i dotknął wargami moich warg. Zagłębił pocałunek. Przebiegł mnie dreszcz. Położyłam ręce na jego brzuchu. Odsunął się na chwilę i szepnął mi do ucha:
 - A to ci się podoba?
 Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo znowu zaczął mnie całować. Jego ręce znalazły się pod moją bluzką, a ja cicho jęknęłam z bólu. Odsunął się.
 - Przepraszam. Zapomniałem. - powiedział.
 - Nie szkodzi... - powiedziałam niepewnie. Nie mogłam mu teraz patrzeć w oczy. Nie po tym co się stało. - Pójdę już.
  
* * *
 
 W nocy miałam problem z zaśnięciem. Przewracałam się z boku na bok, odkrywałam i przykrywałam, ale nic nie pomogło. Dochodziła 3:32 kiedy poczułam wibracje koło głowy. Pokój rozświetlił telefon. Wyciągnęłam rękę i spojrzałam na wyświetlacz.
 - Jezu. - mruknęłam, widząc nadawcę wiadomości.
"Też nie możesz spać? Po naszym "małym sekrecie"?" - prawie się uśmiechnęłam. Prawie. "Śmieszny jesteś.". "A jednak nie śpisz. Coś Cię dręczy, mała. Dobrze myślę CO?". Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią i uśmiechnęłam się: "Dręczy mnie to, że Twój mózg jednak pracuje. Szkoda, że w nocy...". Odpowiedź przyszła niemal natychmiast: "W nocy mówisz... Masz coś na myśli?". "Takie: Ty, ja, twoja sypialnia? Wybij to sobie z głowy.". "Wiem, że tego chcesz." Aha... czyli doszło do tego, że on lepiej wie czego ja chcę? "No niestety, Twój mózg jednak nie pracuje... Mój błąd.". Zadzwonił. On zadzwonił do mnie o wpół do czwartej. Przesunęłam palcem po ekranie.
 - Śmieszny jesteś, wiesz? - powiedziałam szeptem.
 - Mam przyjść?
 - Po co?
 - No wiesz...
 - NIE! Przestań! - przerwałam mu. Zakryłam ręką usta. Mama śpi a ja krzyczę na cały głos. Super. Oby się nie obudziła.
 - No przestań udawać, że nic do mnie nie czujesz.
 - Powtórzę: śmieszny jesteś.
 - Wiem.
 - Skoro wiesz... paaaaa. - przeciągnęłam wyraz, żeby zrozumiał, że nie mam ochoty na pogaduchy z nim.
 - Jess... - wyszeptał. Użył mojego imienia. Nie powiedział "mała". Może jednak coś do niego dotarło?
 - Słucham..
 - Możemy pogadać? Jutro?
 - "Pogadać"? Źle to się kończy. Nie jestem zainteresowana twoją propozycją.
 I rozłączyłam się. Rzuciłam telefon na bok, zakryłam twarz poduszką i wsłuchiwałam się w wibracje. Dzwonił co najmniej dziesięć razy. Do szóstej rano zdążył zadzwonić kolejne dziesięć. 6:12 wstałam z łóżka. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i ubrałam się w dżinsową koszulę, czarne legginsy i białe skarpetki z misiami. Uwielbiam je. Włosy znowu upięłam w koka w "artystycznym nieładzie" i zeszłam do kuchni. Zrobiłam kanapę z szynką, herbatę i usiadłam w salonie. Obejrzałam początek jakiegoś beznadziejnego filmu o wampirach. Straciłam 20 minut mojego nędznego życia. Myłam naczynia, gdy nagle ktoś położył ręce na blacie między moimi rękoma a talią. Odwróciłam się z przerażeniem. Spojrzałam na twarz napastnika.
 - Czy ty jesteś jakiś niedorozwinięty?! - syknęłam widząc figlarny uśmiech Max'a. Uderzyłam go ścierką.
 - Jesteś słodka, gdy się denerwujesz. - przechylił głowę na bok.
 - Słucham? - oniemiałam. Dreszcz przeszedł mi po plecach.
 - Powiedziałem, że jesteś słodka. - mruknął mi do ucha. Stałam tam, jakbym była z kamienia.
 - Jak tu wszedłeś?
 - Nie zamknęłyście tylnego wejścia. - nadal mówił tuż nad moim uchem.
 - Mogę zadzwonić na policję i zgłosić włamanie. - wyszeptałam nadal przerażona.
 - Zrobisz to? - milczałam - Tak myślałem. - uśmiechnął się, patrząc mi w oczy i pocałował mnie. Znowu to zrobił. Starałam się go odepchnąć. Niestety był wyższy i silniejszy. Posadził mnie na blacie i wsunął się między moje nogi, tak, że teraz nie dzieliło nas prawie nic. Muskał mnie wargami. Wsunęłam palce w jego włosy i odciągnęłam jego twarz od mojej. Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam półgłosem:
 - Przestań.
 Nie odpowiedział. Przysunął się jeszcze bliżej, spojrzał mi w oczy i ujął moją twarz w dłonie.
 - Nie potrafię. Myślę o tobie cały czas. Nie mogę spać. A jeśli już zasnę to ty mi się śnisz.
 Wahałam się. Wyglądał jakby mówił prawdę. Pocałowałam go lekko i zsunęłam się z blatu.
 - Wolałabym żeby mama nie wiedziała, że tu jesteś o tej godzinie. - powiedziałam, kierując się do frontowych drzwi.
 - Napiszę - stanął w drzwiach. Po chwili odwrócił się i chyba chciał mnie pocałować ale tylko ujął kosmyk moich włosów i nawinął sobie je na palec - Uwielbiam twoje włosy, mała. - mrugnął do mnie z uśmiechem i wyszedł. Czyli wszystko wróciło do normy. Jego uśmiech, "mała" i wieczne rozbawienie w jego oczach. Tego Max'a wolałam.
 
* * *
 
 - Mamo, idę do biblioteki! - krzyknęłam łapiąc torbę. Otworzyłam drzwi i ruszyłam chodnikiem do centrum miasta. Razem z mamą mieszkałyśmy na jego obrzeżach, więc dojście do biblioteki zajęło mi 15 minut. Weszłam do środka budynku i poczułam mój ulubiony zapach: książki. Duża księgarnia miała drugie piętro. Na parterze był labirynt półek. Przy ścianach umieszczono kanapy i fotele. Piętro było niewielkie, ponieważ na środku znajdowała się wielka dziura, przez którą można było patrzeć co dzieje się na dole. Były tam głównie kanapy i kilka stanowisk komputerowych. Weszłam między szafki. Trafiłam na dział z horrorami i wybrałam jedną z książek Stephena Kinga. Poszłam na górę i usiadłam w kącie, zagłębiając się w lekturę. Ktoś opadł ciężko obok mnie.
 - Hej! Jessie, prawda? - zapytała z promiennym uśmiechem dziewczyna.
 - Tak. My się znamy?
 - Ah, głupia ja - klepnęła się w czoło. - Jestem Diana. Dziana King.
 - Zaraz... - coś mi mówi to nazwisko. - Jesteś siostrą Max'a?
 - Niestety. Nie przyznaję się do tego.
 - Na twoim miejscu też bym tak zrobiła. A co cię tu sprowadza?
 - No właśnie on. I szkoła. Przyszliśmy odebrać książki.
 - Chwileczkę... Max tu jest?
 - Tak. Coś się stało? - zapytała zdziwiona.
 - Nie chciałabym się z nim spotkać. Wybacz mi... - zaczęłam wstając, ale mi przerwała.
 - Biegnij póki jest zajęty. - mrugnęła do mnie.
 - Do zobaczenia! - uśmiechnęłam się do niej. Zbiegłam po schodach.
 - Szlag... - zaklęłam pod nosem. Zostawiłam książkę na stoliku. Trudno. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść, nie spotkać go i spokojnie wrócić do domu. Mama pewnie wyszła do pracy. Podobno przyjęli ją w jakimś biurze. Zapomniałam kluczy... - Cholera. - i co ja mam zrobić? Tam nie wrócę. Mogłam się gdzieś przejść. Ale gdzie? Nie znam okolicy. Może Diana zechce mnie oprowadzić? Drzwi za mną się otworzyły.
 - O.. Cześć, mała.
 - Cześć Diana - odwróciłam się ze sztucznym uśmiechem. - Cześć Max.
 - Nie udało się? No cóż.. Może wpadniesz do nasz na obiad? - zasugerowała Diana.
 - Wiesz co.. - zaczęłam.
 - Świetny pomysł siostro - uśmiechnął się Max. - Zaparkowałem niedaleko. Chodźmy.
 - Dzięki. - szepnęłam do niej, gdy chłopak nie mógł nas usłyszeć.
 - Wybacz. Może nie będzie tak najgorzej? - uśmiechnęła się słabo.
 Diana, Diana, Diana. Gorzej być nie może...
________________________________
 
Jak Wam się podoba, już IV rozdział,
z życia Jessie.? Może nie jest to
jakieś wielkie dzieło, ale mam nadzieję,
że się spodobało. Zapraszam do
komentowania, sprawdzenia poprzednich
rozdziałów i regularnego zaglądania,
moi mili.! :)
Piszcie jeśli są jakieś błędy (jestem
słaba z interpunkcji, więc może być
tego sporo xd) Jak Wam się podobają
bohaterowie.?

sobota, 21 listopada 2015


 - Kochanie, jadę do sklepu. Kupić ci coś? - zapytała Emily nieśmiało zaglądając do salonu. Nawet nie zauważyłam kiedy wstała. Podniosłam wzrok znad książki.
 - Pojadę z tobą. W końcu został mi tydzień wakacji. Muszę kupić potrzebne rzeczy. - westchnęłam, odłożyłam lekturę na stolik i wstałam.
 Weszłyśmy do dużego, białego budynku. Nad drzwiami wysiał wielki napis FOODLAND. Ciekawa nazwa. Rozsuwane drzwi otworzyły się, a mnie uderzyło chłodne powietrze. Na dworze było co najmniej 30 stopni Celsjusza, więc to była najprzyjemniejsza rzecz jaka mnie dzisiaj spotkała. Przeciskając się między półkami z jedzeniem, dotarłam do działu z artkułami papierniczymi. Była to najmniejsza część sklepu, biorąc pod uwagę, że ludzie przychodzili tu głównie po jedzenie. Wybierałam kilka zeszytów, długopisów i ołówek. Ruszyłam przed siebie z nadzieją, że gdzieś niedaleko spotkam mamę. W coś uderzyłam. Albo w kogoś...
 - Ała! - krzyknęła dziewczyna i spojrzała na mnie.
 - Przepraszam. - wymamrotałam.
 - Nic się nie stało - potarła ramię. - Jesteś nowa w miasteczku?
 - Tak. Jessie. - wyciągnęłam rękę.
 - Mary - uśmiechnęła się i uścisnęła moją dłoń. - Chciałabym pogadać ale spieszę się. Wybacz.
 - Spoko, nie martw się. Jakoś sobie poradzę. - mrugnęłam do niej.
 - Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy i będziemy mogły bliżej poznać.
 - Też mam taką nadzieję. - uśmiechnęłam się. Mówiłam szczerze, chociaż tak nie wyglądało. Nie miałam humoru, a Mary wydawała się sympatyczna. Byłam w mieście dopiero dwa dni i nie wiedziałam za bardzo jak wygląda tu życie. Caramel Street była małą wioską. Dotychczas mieszkałam w Nowym Yorku, a to wielkie miasto w porównaniu z miasteczkiem, którego nie znalazłam nawet na mapach turystycznych, było czymś zupełnie nowym. Mieściło się tu sporo zabytków ale żadnych zwiedzających tu nie było. Otrząsnęłam się.
 - O.. Idę! - krzyknęła ze złością dziewczyna.
 - Kto to? - zapytałam.
 - Ah.. to mój brat - Daniel. Idiota. Szkoda gadać. Lecę. Trzymaj się. - powiedziała tak szybko, że ledwo zrozumiałam. I równie szybko odeszła.
 - Do zobaczenia! - krzyknęłam za nią. Odwróciła się, uśmiechnęła i pomachała.
 - O, jaka miła niespodzianka. Gadałaś z Mary Thompson? Mała, Poważnie? - usłyszałam za sobą znajomy, męski głos. Max. Odwróciłam się.
 - Nie twoja sprawa, duży - podeszłam bliżej i przyłożyłam oskarżycielsko palec na jego piersi. - Nie ładnie wtrącać się w nie swoje sprawy, wiesz?
 - Serio? A co ty wczoraj zrobiłaś? - uśmiechnął się. Patrzył na mnie z góry. Był o głowę wyższy. Uniosłam brwi.
 - Ja? Próbowałam nie dopuścić do rozlewu krwi. - przycisnęłam mocniej palec po czym zdjęłam go z jego koszulki.
 - Coś ci nie wyszło. - podszedł o krok bliżej. Czubki naszych butów stykały się, a on patrzył mi w oczy z rozbawieniem. Odsunęłam się od niego.
 - Nie twierdziłam, że mi się uda - po chwili dodałam - Muszę już iść. - odwróciłam się ale złapał mnie za łokieć. Spojrzał na mnie błagalnie. Wziął ode mnie zeszyty i ruszył do kasy.
 - Idziesz? - stanął i zapytał.
 - Miałam na myśli, że idę poszukać mamy. SAMA. - założyłam ręce na piersi.
 - Jezu, znowu to robisz.
 - Co?
 - Starasz się mnie pozbyć. A ja chciałem być miły. - odwrócił głowę teatralnie i udawał płacz. Podeszłam do niego, poklepałam po plecach z udawanym współczuciem i zabrałam zeszyty.
 - Wybacz. Twoje towarzystwo jest mi zbędne, Romeo.
 - Cóż za blask strzelił tam z okna? - wyciągnął do mnie rękę i lekko kucnął.
 - Wstawaj. Ludzie się gapią. - szepnęłam.
 - Co mnie obchodzą inni? - podszedł do mnie. Stał tak blisko, że czułam jego zapach.
 - Ciebie nie, ale mnie tak. - odsunęłam się i uśmiechnęłam z drwiną.
 - No przecież. Musisz sobie wyrobić reputację. 
 - Nie... po prostu nie lubię być w centrum uwagi. O! Mamo! Chyba mnie nie słyszy. Max, pogadamy później. - ruszyłam jak najszybciej w stronę kasy.
 - Dzisiaj. - ledwo usłyszałam.
 - Jutro. - poprawiłam, ale nie wiem czy mnie usłyszał.
 Wyszłyśmy ze sklepu z rękami pełnymi toreb. Wrzuciłyśmy je do bagażnika i wyjechałyśmy z parkingu.
 - Widziałam, że rozmawiasz z jakąś dziewczyną. - zaczęła Emily.
 - Tak, ma na imię Mary. Wydaje się być miła. Może znalazłam przyjaciółkę?
 - Może. - uśmiechnęła się mama.
 - Trudno mi się przyzwyczaić. Ludzie tu zachowują się... inaczej.
 - Córciu, tu jest zupełnie inne życie. Zawsze zmiany są trudne, ale bez nich życie byłoby nudne. Poznasz tu wielu ludzi, którzy będą się zachowywać zupełnie inaczej niż osoby w Nowym Yorku.
 - Ale to jest ciężkie. Nie wiem, czy uda mi się przyzwyczaić.
 - Uda ci się - uśmiechnęła się do mnie. - Pamiętaj, że jak będziesz czuć się samotna lub nieszczęśliwa, to masz mnie. Zawszę będę przy tobie.
 - Wiem mamo. Kocham cię.
 - Ja ciebie też. - powiedziała.
 Wyciągnęłyśmy zakupy i ruszyłyśmy kamienną ścieżką do frontowych drzwi.
 - A ten Max, podoba ci się?
 - Mamo... - westchnęłam. - Znamy się od wczoraj. Traktuję go jak kolegę i niech tak zostanie.
 - No dobrze. Mam do ciebie prośbę.
 - Jaką?
 - Mogłabyś go zaprosić na kolację? Chciałabym go poznać. W końcu jest twoim "kolegą". - zaznaczyła w powietrzu cudzysłów palcami, po tym jak odłożyła torby, żeby wyjąć klucz z kieszeni.
 - Właściwie to sam chciał przyjść o 18:00. Ale powiedziałam mu, że dzisiaj nie mogę. - weszłam za nią do domu.
 - Teraz już możesz.
 - Ale mamo...
 - Córciu, nie narzekaj. W końcu jest pierwszą osobą, którą poznałaś.
 - I co z tego?
 - Może okazać się twoim najlepszym przyjacielem. No chyba, że dalej będziesz go spławiać. - zaśmiała się.
 - Dobra, ale to pierwszy i ostatni raz kiedy go tu zapraszam na kolację.
 - Oczywiście. - powiedziała Emily ze śmiechem.
 Po rozpakowaniu zakupów, wyjęłam telefon z kieszeni spodni i wybrałam numer Max'a : "Moja mama koniecznie chce, żebyś przyszedł do nas na kolacje...". Odpowiedź przyszła niemal natychmiast: "Jesteś pewna, że to Twoja mama chce, żebym przyszedł?". Spojrzałam na zegar, który wskazywał 16:15. "18:00????" napisałam. "OK.". Wsunęłam telefon z powrotem do spodni i poczułam wibracje. Westchnęłam. Max.. "Włóż coś ładnego.". Oczywiście. Czego mogłam się spodziewać? Odpisałam: "Nie zapomnij mózgu.". Wyskoczyła wiadomość: "Dla Ciebie wszystko, mała". Położyłam telefon na stole.
 
* * *
 
 - Cholera. - zaklęłam pod nosem. Miałam założyć coś ładnego? Przeszukałam całą walizkę i nie znalazłam nic, co nadawałoby się na dzisiejszy wieczór. Ostatecznie wybrałam Czarną, luźną, długą bluzkę z napisem NIRVANA i ciemnie dżinsy. - Nie jest najgorzej... - stwierdziłam, przeglądając się w lustrze. Włosy... Szybkim krokiem ruszyłam w stronę łazienki. Rozczesałam je i lekko natapirowałam na czubku głowy, żeby nadać im objętości. Nałożyłam delikatny makijaż i zbiegłam po schodach. Weszłam do kuchni. Stanęłam w drzwiach. Mama kładła na stole jedzenie i rozmawiała z Max'em. Nie wiedziałam, że już przyszedł.
 - O.. już jesteś. - zaczęłam i niepewnym krokiem podeszłam no stołu.
 - Już po 18:00. Jestem punktualny. Zapamiętaj. - uśmiechnął się.
 - Siadaj Jess. - pokazała mi krzesło mama. Chcę siedzieć koło niego? Nie, dzięki. Zajęłam miejsce koło mamy.
 - Tylko uważaj. To krzesło jest trochę popsute. Miałam je oddać do naprawy ale... - przerwała. Spojrzała na mnie ze strachem. Leżałam na podłodze.
 - Głupie krzesło - podniosłam się i otrzepałam - To było aż tak śmieszne? - spojrzałam ze złością na Max'a. Jego to najwidoczniej bawiło.
 - Trochę. Nic ci nie jest?
 - Nie. Ale pozwolicie, że was na chwilę opuszczę. - wyszłam z kuchni i ruszyłam schodami do pokoju. Podczas upadku najbardziej zabolał mnie brzuch. Ale przecież upadłam na plecy... Podciągnęłam koszulkę.
 - Cholera... - wymamrotałam. Na środku brzucha miałam gi-gan-ty-czne-go siniaka.
 - O cholera - usłyszałam czyjś głos. W drzwiach stał Max. Patrzył na moje odbicie z niedowierzaniem - Wiesz, że wyglądasz nawet seksownie. - uśmiechnął się.
 - Zamknij się. Myślisz, że to od wczorajszego wypadku?
 - Możliwe.
 Dotknęłam fioletowej plamy i jęknęłam.
 - Jezu, jak ja wyglądam. W ogóle... wyjdź stąd! - pisnęłam. Podeszłam do niego, odepchnęłam go od drzwi i zatrzasnęłam je. Max nacisnął na klamkę.
 - Jess... wpuść mnie.
 Klucz. Był w zamku. Przekręciłam go.
 - Odejdź. Sprawiasz same problemy. Muszę się ogarnąć.
 - Wszystko OK?
 - Tak.
 - Na pewno?
 - Nie. Czuję się jak gówno, jestem brzydka, mam problemy z trądzikiem i jak byłam mała to porwali mnie kosmici. - krzyknęłam.
 - Nie bądź sarkastyczna.
 Nie odpowiedziałam. Po dwóch minutach usłyszałam, że schodzi po schodach.

piątek, 20 listopada 2015

 - Nie wtrącaj się, gówniaro. - warknął na mnie blondyn. Spojrzałam na niego. I w tym momencie kopnął mnie w brzuch. Sapnęłam i skuliłam się. Jedyne co słyszałam to obelgi i walkę.
 Nie wiem ile czasu minęło, kiedy ktoś kucnął nade mną i lekko mnie podniósł.
 - Nic ci nie jest?
 - N-nie. Chyba nie. - powiedziałam słabo. Otworzyłam lekko oczy.
 - Jestem Max - uśmiechnął się słabo. - Spróbuj wstać.
 - Jessie... - przedstawiłam się i po chwili stanęłam na nogi.
 - Jess.. ładnie. Możesz iść?
 - Chyba tak.
 - Daleko mieszkasz?
 Wskazałam dom za nami. Spojrzał mi przez ramię i pomógł mi doczłapać się do domu. Zatrzymaliśmy się na werandzie i teraz mogłam zauważyć jak wygląda. Zielone, głębokie oczy, zadarty nos, lekki zarost. Ubrany był jak zwyczajny chłopak w moim wieku: granatowa koszulka, dżinsy i zwykłe, czarne tenisówki. Brązowe włosy miał ułożone w artystycznym nieładzie.
 - Emm.. jest ktoś u ciebie? - zapytał niepewnie, drapiąc się po karku. Dopiero teraz zorientowałam się, że się na niego gapię.
 - Sorry. Tak, jest mama. Pewnie szykuje się do spania.
 I w tym momencie frontowe drzwi otworzyły się. Stała w nich Emily w szlafroku. Patrzyła na mnie niespokojnie. Podeszła i objęła mnie.
 - Gdzieś ty była?
 - Koło domu. Mamo, to jest Max. Max to moja mama.
 Spojrzała na chłopaka i podała mu rękę.
 - Emily White. - uśmiechnęła się.
 - Max King - uścisnął jej dłoń i zwrócił się do mnie. - Ja już będę spadał.
 Zaczął odchodzić. Spojrzałam na mamę, ale ona tylko uśmiechnęła się jakby chciała powiedzieć "no idź". Zbiegłam po schodkach i dogoniłam Maxa.
 - Czekaj. - złapałam go za ramię.
 - Coś się stało? Znowu wtrącasz się w nieswoje sprawy? - uśmiechnął się pod nosem. W jego oczach dostrzegłam rozbawienie.
 - Nie - puknęłam go pięścią w ramię. - Chciałam cię prosić o numer telefonu.
 - Nie znam swojego. Może ty podasz mi? - wyjął z kieszeni marker.
 - Zawsze nosisz przy sobie flamastry czy tylko wtedy gdy idziesz się bić z kolegami żeby później wspólnie zająć się kolorowankami? - uśmiechnęłam się i założyłam ręce na piersiach.
 - Podasz mi czy nie? - podszedł bliżej.
 Spojrzałam w jego oczy, później na marker i znowu na niego. Z drwiącym uśmiechem wyrwałam mu mazak i złapałam go za rękę. Poczułam ciepło jego skóry. Przyglądał się uważnie jak zapisuję cyfry na zewnętrznej stronie jego lewej dłoni. Położyłam marker na jego ręce, zamknęłam ją i odeszłam. Nagle usłyszałam krzyk:
 - Jess! - odwróciłam się. Max machał mi i z szeroki uśmiechem wykrzyczał dalszą część tego żałosnego zdania. - Nigdy nie umyję tej ręki!
 Puknęłam się palcem w czoło, starając się żeby pokazać mu jakie to zdanie jest żenujące. Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku drzwi.

* * *
 
 Otworzyłam oczy i zaraz tego pożałowałam. Nakryłam głowę kołdrą i głośno jęknęłam, gdy usłyszałam dzwonek telefonu. Zaczęłam macać łóżko w poszukiwaniu źródła dźwięku, którym bym teraz chętnie rzuciła o ścianę. Z przymrużonymi oczami odblokowałam telefon. Dostałam SMS'a od nieznanego numer. Zaraz... Max? Skrzywiłam się i otworzyłam wiadomość. "Ty - nowa w okolicy, ja - rycerz na białym koniu. Albo nie. Będę superbohaterem. Jesteś wolna dziś wieczorem?". Uśmiechnęłam się i odpisałam: "Mam gdzieś z Tobą iść żebyś mógł mnie zabić i wywieźć moje zwłoki do lasu? Nie dzięki.". Odpowiedź przyszła minutę później: "Miałem na myśli spacer po okolicy... ale Twój pomysł nie jest taki głupi.", sekundę później znowu napisał: "To jak?". Rzuciłam telefon na łóżko po czym przycisnęłam dłonie do twarzy. Odrzuciłam kołdrę na bok siadając na łóżku i przeciągając się. Założyłam kapcie, sięgnęłam po telefon i odpisałam: "Chciałabym się zgodzić, ale dzisiaj nie mogę...". Wsunęłam telefon do kieszeni piżamy i zeszłam na dół. Było cicho. Mama jeszcze śpi? Spojrzałam na zegar, który wskazywał 5:02. Westchnęłam i wróciłam się na górę. Wyciągnęłam z walizki białą, luźną bluzkę, granatowe, przylegające dżinsy i białe skarpetki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i spięłam moje blond loki w luźny kok. Kiedy wychodziłam z łazienki poczułam wibracje telefonu. "Czemu? Nie zrobię Ci nic złego. Chyba.."- znowu uśmiechnęłam się pod nosem: "Jestem tu od wczoraj. Mam mnóstwo rzeczy do wypakowania.". Pisząc tego SMS'a, powoli schodziłam po schodach. Weszłam do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki dwa jajka, kiełbasę, cebulę i wzięłam się za przygotowywanie jajecznicy. Wstawiłam wodę na herbatę. Usiadłam przy stole i delektowałam się jedzeniem. Sprawdzałam najnowsze wiadomości w telefonie, gdy nagle na ekranie wyświetliła się wiadomość: "Mogę Ci pomóc. W końcu jestem superbohaterem, mała.". Czemu wszyscy tak do mnie mówią? Nie jestem AŻ TAK mała... "Cieszę się, że chcesz uszczęśliwić mnie swoją obecnością, ale wole to zrobić sama.". Zakrztusiłam się kiełbasą, gdy przeczytałam: "Będę o 18:00.". "Halo! Czego nie rozumiesz z poprzedniej wiadomości? Spróbuję Ci to wyjaśnić jak chcesz..". Nie odpisał. Nie będzie mnie ignorował. Zadzwoniłam. Po pięciu próbach odebrał.
 - Jestem aż tak niesamowity, że tyle razy do mnie dzwonisz? - niemal wyczułam jego uśmiech.
 - Jestem aż tak niesamowita, że koniecznie chcesz spędzać ze mną czas?
 - Owszem.
 - Dobra, nieważne. Chciałam się dowiedzieć czy rozumiesz to co do ciebie piszę.
 - Rozumiem.
 - Najwyraźniej nie za bardzo.
 - Hej, nie czepiaj się. Chciałem cię bliżej poznać, a ty mnie spławiasz.
 - Nie spławiam. Po prostu dzisiaj nie mogę.
 - Pogadamy u ciebie. O 18:00. Pamiętaj. Nie mogę teraz gadać.
 - Jak to nie możesz gadać? Jest 5 rano... - spojrzałam z niedowierzaniem na ekran telefonu. Gnój się rozłączył. Spróbowałam się uspokoić. Ostatnio wszystko wyprowadza mnie z równowagi. Położyłam telefon na stole i pozmywałam naczynia. Jakoś straciłam apetyt. Wzięłam kubek z herbatą i poszłam do salonu, aby poszukać czegoś do czytania. Znalazłam powieść, która od razu mnie zaciekawiła. Opowiadała o młodej kobiecie, która wyjechała do Paryża i tam poznaje miłość swojego życia. Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie fakt, że owy mężczyzna jest mordercą na zlecenia. Usiadłam na kanapie i zagłębiłam się w lekturze.

 Stanęłam przed drzwiami wysokiego, beżowego domku. Stojąc na werandzie odwróciłam się w stronę mamy, która rozmawiała z Michaelem - przyjacielem ojca.
 Tato zginął 5 lat temu w wypadku samochodowym. Bardzo to z mamą przeżyłyśmy. Kochałam tatę i brakowało mi jego cennych rad. Jego uśmiechu.
 - Jess.. nie myśl o nim. - powiedziałam szeptem do siebie.
 Ze łzami w oczach spojrzałam na duże, dębowe drzwi. Wyciągnęłam rękę i otworzyłam je.
 Korytarz był wąski, pomalowany jasnobrązową farbą. Po prawej stronie, koło drzwi, była mała szafka a nad nią wieszak. Po lewej zaś znajdowała się długa ławka obita materiałem w kolorze khaki. Na ścianach wisiało dużo obrazów i zdjęć. Na końcu korytarza był zegar z kukułką.
 Wchodząc w głąb mieszania zauważyłam, że poprzedni właściciel musiał być fotografem. W całym domu było mnóstwo zdjęć robionych koło domu, nad morzem i w górach.
 Weszłam przez pierwszy łuk po lewej. Jasna, przestronna kuchnia była wzorowana na stary styl. Piękne blaty, stół z ręcznie malowanymi wzorkami lilii. Wszystko utrzymane w kolorach brązu. W oknach zauważyłam kwiaty. Podeszłam do nich i dotknęłam liści. Wyjrzałam przez okno. Michale pomagała mamie w wyjęciu bagaży z samochodu. Uśmiechnęłam się pod nosem. Miło widzieć mamę szczęśliwą. Odepchnęłam się od okna i wyszłam przed dom.
 - Hej! Pomóc wam? - krzyknęłam z uśmiechem.
 - Kochanie, jak ci się podoba? - zapytała mama z podnieceniem.
 Podeszłam do samochodu i wyjęłam trzy duże kartony z bagażnika. Ruszyłyśmy razem do wnętrza budynku.
 - Uroczy. Podoba mi się ten stary styl. Nie zdążyłam obejrzeć całego mieszkania ale myślę, że dom jest równie piękny jak okolica.
 Mama odwzajemniła mój uśmiech. Popchnęłam lekko nogą drzwi i poczułam chłodne powietrze. Teraz zwróciłam uwagę na zapach. Wanilia. I cynamon?
 Weszłyśmy do pierwszego przejścia po prawej. Na środku stała duża kanapa, a po obu jej stronach były fotele. Pod ścianą znajdował się duży telewizor na zdobionej szafce. Cały pokój otaczały półki z książkami.
 - Nie myślałam, że będzie aż tak ładny. - powiedziała mama odkładając kartony na stolik do kawy. Rozejrzała się po pomieszczeniu i spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
 - Mamo?
 - Jestem taka szczęśliwa - przytuliła mnie mocno. - Zaczynamy nowy rozdział w życiu, córciu. Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham.
 - Ja ciebie też, mamo. - objęłam ją jeszcze mocniej.
 - Wybaczcie, że przeszkadzam - zaczął niepewnie Michael. - ale chciałem się pożegnać.
 - Ach, Michael. Dziękuję ci. Dziękuję za wszystko co dla nas robisz. - powiedziała mama podchodząc do mężczyzny. Stanęła przed nim, spojrzała mu w oczy i uściskała.
 - Nie ma za co dziękować, Emily.
 Rozmawiali jeszcze przez chwilę. Nie chciałam im przeszkadzać. Wyszłam na dwór i zabrałam się za znoszenie kartonów.
 Po jakiś 20 minutach wszystko znalazło się w środku domu. Opadłam z westchnieniem na kanapę. Mama siedziała w kuchni i zabrała się za robienie obiadu. Usłyszałam odchrząknięcie. W drzwiach stał Michael. Opierał się o framugę z rękoma na piersi.
 - Cześć. - powiedziałam.
 - Przyszedłem się z tobą pożegnać. Zaraz jadę. Wszystko zabrałaś z samochodu?
 - Tak. Chyba... - zastanowiłam się. - Tak, raczej tak.
 - Dobrze. W takim razie do zobaczenia, młoda. - puścił mi oczko i uściskał mnie.
 - Do zobaczenia, stary. - uśmiechnęłam się do niego. Pogroził mi palcem i wyszedł.
 Postanowiłam obejrzeć zawartość pudeł, które leżały naprzeciwko mnie. Cholerne pudła. Widziałam jak śmieją mi się w twarz. Niby zwykły karton a tyle problemów. Westchnęłam zrezygnowana i zajrzałam do jednego z nich. Niektóre kartony były podpisane. Obejrzałam pakunek dookoła. Z boku zauważyłam napis: "Jessie". Odłożyłam go na bok i wzięłam kolejne.
 Segregowanie zajęło mi sporo czasu. Spojrzałam na zegar. Jego wskazówki mówiły, że jest już późno. 20:39. Planowałam przejść się po okolicy ale chyba nic z tego.
 - Jessie! - usłyszałam krzyk mamy.
 Ruszyłam w kierunku kuchni. Ach.. Ten zapach. Emily kładła talerze na stół. Kiedy mnie zauważyła, wskazała na krzesło i zaczęła:
 - Dziękuję, że zajęłaś się wypakowaniem...
 - Nie dziękuj. - przerwałam jej.
 - Chciałam ci to wynagrodzić i zrobiłam lasagne - ukłoniła się teatralnie z talerzem wypełnionym pysznym jedzeniem. - Bon appétit.
 - Jezu. Kocham cię! Kocham, kocham, kocham! - krzyknęłam i ze śmiechem objęłam ją jak najmocniej.
 - Córciu, wiem, że mnie kochasz. - wybuchłyśmy głośnym śmiechem. Zdjęła rękawicę kuchenną i odwzajemniła uścisk.
 Po zjedzonej kolacji zabrałam kartony, które były podpisane moim imieniem. Ruszyłam w głąb korytarza i weszła po schodach, które skrzypiały pod moim ciężarem. Mały, kwadratowy korytarz miał dwie pary drzwi. Podeszłam do tych po lewej i odepchnęłam je lekko nogą. Na środku dość dużego pomieszczenia stało dwuosobowe łóżko z milionem poduszek. Miękki koc okrywał pościel. Firanki, w kolorze jasnego różu, przepuszczały tylko niewielką ilość srebrnego światła. Po prawej stornie od drzwi stała szafka na ubrania. Postawiałam na niej pudła i rozejrzałam się. Po drugiej stronie pokoju stało biurko a koło nich były drzwi... drugie. Czy to łazienka? Podeszła do nich szybkim krokiem i je uchyliłam. Tak. Łazienka. Moja łazienka.
 Nagle usłyszałam podniesione głosy. Wyjrzałam przez okno i zauważyłam dwóch chłopaków, mniej więcej w moim wieku, którzy się kłócili. Nagle jeden z nich uderzył pięścią drugiego. Blondyn, który został ofiarą, potarł szczękę i oddał szatynowi. W jednej sekundzie zwykła kłótnia przerodziła się w bójkę.
 Nie zastanawiając się, wybiegłam z domu. Prawie przewróciłam się na schodach ale nie zwolniłam. Pobiegłam na tył domu i znalazłam się obok małego lasku.
 - Hej! Chłopaki! - krzyknęłam. Podbiegłam i spróbowałam ich rozdzielić.
 - Nie wtrącaj się, mała. - powiedział blondyn z uśmiechem na twarzy. Jego klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała.
 - Do nikogo nie masz szacunku?! - ryknął szatyn i już chciał ponownie uderzyć Pana Uśmieszka. Szybko stanęłam przed nim z wyciągniętymi rękoma.
 - Stój! - krzyknęłam. Przeniósł wzrok na mnie i momentalnie złagodniał. Czyjeś dłonie złapały mnie za ramiona. Poczułam wilgotną trawę na twarzy.
________________________________________________________________